Panie Prezesie, na wstępie – wielkie gratulacje! Czy skomentowałby Pan w kilku słowach największe do tej pory przejęcie w waszej historii?
Podpisaliśmy warunkową umowę z Roust Corporation na zakup jej spółki zależnej (CEDC), która prowadzi działalność grupy Roust w Polsce. To będzie nasze 20 przejęcie, dzięki któremu podwoimy nasze przychody przekraczając poziom 11 mld zł. Czekamy na zgodę UOKIK, wniosek złożyliśmy. Spółka CEDC to lider na rynku wódki z udziałem powyżej 42% (ilościowo) i największy importer zagranicznych alkoholi w Polsce. Wzbogaci naszą ofertę o kolejne marki w tym Żubrówkę i Soplicę. Wybierając cel akwizycyjny zawsze patrzymy na to, jak asortyment jest dopasowany do naszych kanałów sprzedaży. Chodzi o to, by efektywniej współpracować z naszymi partnerami handlowymi i mieć większą skalę biznesu w sklepach, co pozwala na lepszy serwis na półkach. Długo czekaliśmy, ale zawsze mocno wierzyliśmy, że kiedyś uda nam się zrealizować przejęcie, które w sposób skokowy zwiększy skalę naszego biznesu.
Ta transakcja robi jeszcze większe wrażenie jeśli wziąć pod uwagę, jak wiele innych, bieżących wyzwań rynkowych jest w sektorze. Przykładowo, koszty przedsiębiorstw działających w sektorze spożywczym w ostatnich miesiącach szybują. Coraz więcej kosztują energia, paliwa, praca, opakowania, fracht oraz surowce rolne. Czy po stronie firm istnieje jakakolwiek możliwość utrzymania marż bez podnoszenia cen?
Z punktu widzenia rozgrzania inflacyjnego wszystkich składników wpływających na proces tworzenia produktu – to nie pierwsza taka sytuacja, niejednokrotnie w przeszłości już przez nią przechodziliśmy. Natomiast obecnie nie ma ani jednego środka produkcji, który w tym roku by potaniał. Podrożały surowce, opakowania, transport, energia itd. To się musiało niestety przełożyć na falę podwyżek. Pierwsze wprowadziliśmy na początku października. Dwa miesiące temu byłem przekonany, że to będzie już finalny ruch, który wystarczy na dłuższy czas. Dziś sądzę, że obsłuży on wzrost kosztów tylko do końca roku. Prawdopodobnie początek 2022 r. w całej branży wymusi ponowną kalkulację kosztów i urealnienie cen.
Podwyżka cen jest dla nas zawsze decyzją ostateczną, bardzo trudną, ale konieczną. Nie jest to dobra sytuacja dla żadnej ze stron – ani dla nas, ani dla naszych partnerów handlowych, ani dla konsumentów, dlatego podejmujemy ją tylko i wyłącznie w sytuacji, w której nie mamy innego wyjścia.
A co z dostępnością surowców i innych składników niezbędnych do produkcji? Łańcuchy dostaw bardzo się napięły w okresie pandemii.
Wyzwaniem sektora spożywczego są również ograniczenia w dostępności surowców i półproduktów. Wydłużyły się czasy dostaw. To jest związane z kosztami i podnoszeniem zapasów do poziomu bezpieczeństwa. O ile wzrostem kosztów wytworzenia nie da się zarządzić, o tyle ryzykiem związanym z ciągłością łańcucha dostaw, dobrze prowadzone firmy mogą sobie już poradzić. To jest kwestia warsztatu menedżerskiego.
Rosną koszty, ale sektor spożywczy ma też specyficzne obciążenia podatkowe. Minęło już dobrych kilka miesięcy od wprowadzenia opłaty cukrowej. Czy soki są beneficjentem tego podatku? Jak Pan ocenia skutki wprowadzenia opłaty? Czy rzeczywiście wypełniła ona założenia decydentów o ograniczeniu konsumpcji napojów słodzonych czy tzw. „energy drinków”?
Pamiętamy były dwa cele tej regulacji. Pierwszy z nich, mocno nagłośniony - to cel prozdrowotny, drugi przemilczany to cel fiskalny. W obszarze prozdrowotnym, mimo że regulacja dotyczy niewielkiej ilości spożywanego cukru, cele zostały osiągnięte. Dlaczego? Ponieważ firmy wykonały poważną pracę związaną z reformulacją receptur - producenci je przejrzeli i gdzie było to możliwe, ograniczyli zawartość dodanego cukru. Też tak zrobiliśmy. Różnica dla produktu jest niezauważalna, jeżeli chodzi o smak, a z punktu widzenia obciążeń fiskalnych – jest duża. Jeżeli chodzi o spektrum produktów – soki nie zawierają dodatku cukru, więc obciążenie się nie pojawia. Natomiast dla nektarów i napojów już tak.
Czy na wzrost kosztów i obciążenia regulacyjne nakładają się wyzwania związane z post-pandemicznymi zmianami w oczekiwaniach lub zwyczajach zakupowych konsumentów? Biorąc pod uwagę całe portfolio Grupy Maspex, w których kategoriach wzorce konsumpcyjne zmieniły się najmocniej?
Sprzedaż w część sokowo-napojowej, a także we wszystkich kategoriach związanych z mobilnością – produktów w małych opakowaniach, on-the-go – zdecydowanie spadła. Wpływ na to miało zamknięcie szkół, przedszkoli itd. i spędzanie czasu głównie w domach. Oczywiście to nie znaczy, że konsumenci przestali pić swoje ulubione napoje, dalej je kupowali, ale w dużych, rodzinnych 2-litrowych opakowaniach. Z drugiej strony w segmencie makaronów mieliśmy do czynienia z bardzo wzmożonymi, wręcz panicznymi zakupami. Postawiliśmy sobie cel aby utrzymać ciągłość produkcji i sprzedaży, a co za tym idzie ograniczyliśmy ofertę asortymentową Lubelli do kilku kształtów. Ta zmiana, przy jednoczesnym zwiększeniu wydajności naszych linii produkcyjnych, pozwoliła nam zwiększyć wolumen i nie dopuścić do tego, aby zabrakło makaronu na rynku. Był to kompromis wymuszony gwałtownym skokiem popytu. Zostało to bardzo dobrze przyjęte przez nasze otoczenie handlowe, wszyscy to rozumieli i nikt z tym nie dyskutował. Co ważne, tendencja wzrostowa sprzedaży się utrzymała. Wygląda na to, że wiele osób wypróbowało samodzielne przygotowanie dań na bazie makaronu i to z nimi zostało. To dobra zmiana.
Zaobserwowaliśmy renesans żywności przetworzonej, produktów trwałych. Konsumenci zaczęli dostrzegać, że dobry produkt zostawiony w spiżarni, czy kuchennej szafce pozwala na przygotowanie się do sytuacji niezaplanowanych. Oczywiście dużą rolę odgrywał aspekt „sanitarny”, że jest to żywność zapakowana, trwała, która spełnia wszystkie normy bezpieczeństwa – w przeciwieństwie do produktów świeżych. Czy ten trend pozostanie, nie wiem.
Konsument dzisiaj na pewno jest bardziej świadomy – mocniej zaznaczyło się to w pandemii i spowodowało, że zaczęto czytać etykiety. Rozkwitł trend clean label – czyli czystej, klarownej i krótkiej listy składników. Dobrze przyjmowane były i są koncepty niosące ze sobą pewną funkcję prozdrowotną i odpornościową – z dodatkiem witamin i innych składników wspomagających prawidłowe funkcjonowanie organizmu.
A czy pandemia w jakiś sposób zainspirowała Państwa i zmieniła podejście Maspeksu do innowacji? Patrząc historycznie na rozwój Państwa portfolio, można zauważyć silną koncentrację na tym obszarze oraz znaczące inwestycje w badania i rozwój.
Innowacyjność w branży spożywczej to nie tylko nowe produkty, opakowania, czy smaki. Należy też wziąć pod uwagę procesy technologiczne, logistyczne, nowe sposoby docierania do klienta, implementację nowoczesnych rozwiązań w zakresie IT, poszukiwanie obszarów do dalszego rozwoju itd. Takie podejście ma wpływ nie tylko na naszą ofertę, ale także obsługę naszego klienta, czy rozwój firmy. Przykładowo w sferze logistyki, w ostatnim czasie wybudowaliśmy bardzo nowoczesne, zautomatyzowane centra logistyczno-magazynowe w Lublinie, Olsztynku i Łowiczu. Te inwestycje zoptymalizowały nasze procesy poprzez zmniejszenie cyklu zapasów i poprawę efektywności dostaw, obniżyły koszty składowania i transportu, jak też pozwoliły dostosować się do wysokich wymagań sieci handlowych w zakresie kompletowania zamówień i terminowości dostaw.
W obszarze technologii – produkcja musów owocowych, czy w kategorii sokowo-napojowej - soki produkowane w technologii HPP. W obszarze Food - wprowadziliśmy nowe makarony Lubella gotowe w 2 minuty – z innowacyjnym kształtem, przez co produkt gotuje się szybciej. Nowy makaron Pełne Ziarno – ma ulepszony smak dzięki poprawionej metodzie mielenia pełnego ziarna. To tylko kilka przykładów – to bardzo szeroki temat – na osobną rozmowę.
Wróćmy na chwilkę do innowacji produktowych Grupy Maspex.
Konsumenci są otwarci i chcą próbować nowych rzeczy, dlatego w każdym sezonie wprowadzamy na rynek sporo nowych produktów.
Uważam, że w świecie, który bez przerwy walczy o uwagę konsumentów i w którym ciągle trwa wyścig, do innowacji produktowych trzeba podchodzić z rozsądkiem. Najlepiej widać to na przykładzie naszego portfolio soków, nektarów i napojów, w którym każdego roku konfrontujemy konsumenta z jakimiś nowymi pomysłami smakowymi. Cały czas mamy jednak z tyłu głowy, że może to być bardzo dobrze przyjęte przez rynek, ale nie wiemy czy zostanie z konsumentami na stałe? Co będzie z powtórnym zakupem? Konsumenci są otwarci, ale mają też stałe nawyki. Podobna sytuacja jest w kategorii makaronów. Co roku zaskakujemy jakąś nową formą, ale tradycyjnego świderka, czy spaghetti nic nie zastąpi. W czasie pandemii zrobiliśmy ćwiczenie, polegające na tym, że ograniczyliśmy oferowane formy makaronu po to, aby moc zagwarantować ciągłość dostaw. Potrzeba rynku była tak ogromna, że ani konsumenci, ani nasi partnerzy handlowi – nie mieli z tym żadnego problemu.
Natomiast bez nowości – rynek byłby nudny, dlatego trzeba uatrakcyjniać kategorie. Jeśli zgodzimy się z tym, że konsumenci sięgają po nowości z ciekawości, to np. oferowanie przez nas lemoniad w okresie letnim jest super, choć nie oznacza to, że ten produkt musi być w naszej ofercie przez cały rok. W związku z tym opracowaliśmy koncepcję limitowanych edycji, które wprowadzamy na określony czas.
Czy nad nowościami pracujecie Państwo z myślą o konkretnych grupach konsumentów albo kategoriach wiekowych odbiorców? Część portfolio produktów Maspex to produkty przeznaczone dla dzieci i młodzieży. Tymczasem trendy demograficzne w Polsce i w Europie są nieubłagane – społeczeństwo się starzeje. Czy to kryterium demograficzne ma znaczenie czy może liczy się bardziej, jaki konsument prowadzi tryb życia?
To ciekawy obszar rynku i bardzo ważny dla nas konsument, zwłaszcza, że obecnie zaobserwować można również rozwój segmentu dedykowanej żywności funkcjonalnej, która to zaspokaja potrzeby osób np. w okresie rekonwalescencji. Ale tutaj kryterium wieku nie ma znaczenia. W związku z tym nasuwa się pytanie – czy „dedykowanie” nie jest poniekąd stygmatyzowaniem produktu? Wiele pozycji z naszej oferty to produkty odpowiednie dla osób w każdym wieku, nie ma potrzeby informowania o przeznaczeniu dla konkretnej grupy.
I tak na przykład – Kubuś – w świadomości wielu z nas – stworzony pod kątem preferencji dzieci – ale często zostaje on z konsumentem na kolejne lata. Może on zmienić wówczas opakowanie – na większe – i w takiej postaci jest to także produkt kupowany chętnie przez osoby dorosłe.
Z badań realizowanych przez instytuty badawcze wynika, że Polacy są ogromnymi patriotami na zakupach, chętnie wybierają produkty wytwarzane lokalnie. Portfolio Maspex składa się głównie z marek rodzimych, pytanie więc, czy zauważa Pan trend patriotyzmu gospodarczego w wynikach Państwa sprzedaży?
Duża część polskich konsumentów deklaruje obecnie większe przywiązanie do polskich marek i lokalnej żywności. Uważam, że to wartościowe, kiedy doceniamy swoje, to godne pochwały. Natomiast nie oznacza to, że musimy jednocześnie odpychać od siebie to, co polskie nie jest.
Dobrą postawą jest wybór produktu wytworzonego w kraju przy założeniu, że spełnia on inne ważne dla konsumenta przesłanki, czyli, gdy konsument wybiera ten produkt z przekonaniem, że jest on lepszy od innych pod kątem jakości, ceny itd., i nie musi w tym zakresie iść na żadne kompromisy.
W mojej opinii, nie ma nic złego w promowaniu krajowej produkcji, ale w żaden sposób nie można tego robić poprzez protekcjonizm. Promowanie rozumiane jako edukacja, kształtowanie świadomości i wiedzy na temat produktów, budowanie ich pozytywnego wizerunku, to dobre działania. Przecież każda krajowa aktywność biznesowa, abstrahując od klucza własności, ubogaca naszą gospodarkę i jest dla niej dobra.
Prowadzimy biznes w wielu krajach i nie wyobrażam sobie sytuacji, że nagle w każdym z nich atakuje się np. polską żywność. Jeżeli nawet gdzieś takie pomysły się pojawiają, to są one incydentalne, regulowane na poziomie danego kraju, a nie unijnym. W zdecydowanej większości zresztą nie wchodzą nawet w życie.
I teraz pytanie zasadnicze, czy flagowanie żywności się nam opłaca? Jesteśmy dużym, znaczącym eksporterem artykułów spożywczych w Europie – nasze produkty są cenione i lubiane.
Podsumowując ten wątek podam tylko liczby: w roku 2004 eksport wyniósł 5,2 miliarda Euro, w roku 2020 – 34,3 mld Euro. Czy to by się mogło zdarzyć bez otwartego rynku? Odpowiedź brzmi: NIE. Racjonalne zachowanie branży spożywczej i rolnej każe nam bronić zasad wolnego rynku.
Nie ma kraju – ani w Europie, ani nigdzie na świecie – gdzie ktoś na kogoś czeka. Każde wejście nowej firmy na jakiś rynek jest odbierane przez już funkcjonujących na nim graczy jako zagrożenie. Po prostu pojawia się konkurent, który może zabrać część przychodów ze sprzedaży. I to zrozumiałe.
Mówimy o tym, że na rynkach międzynarodowych nikt na nikogo nie czeka, ale czy Pan jako prezes Grupy Maspex, którego produkty trafiają do ponad 60 krajów na całym świecie może wskazać i wyróżnić rynki, na które łatwo się wchodzi? Maspex to przecież przychody na poziomie 5,22 mld zł, z czego 1/3 to sprzedaż zagraniczna.
Łatwych rynków - nie ma. Niezmiennie od wielu lat koncentrujemy się głównie na krajach Europy Środkowej. Polska, to wiodący dla nas rynek, na którym realizujemy około 60% naszych obrotów. Dalej Rumunia, Czechy, Słowacja, Węgry, Bułgaria i kraje nadbałtyckie. Mamy tam ugruntowaną pozycję, a co najważniejsze jest to rynek duży, co z punktu widzenia nas – jako producenta produktów spożywczych, jest istotne. Dodatkowo kwestia bliskości, również tej kulturowej, przejrzystych regulacji, jak i podobieństw w rozwoju ekonomicznym na pewno pomagają.
Wytwarzamy nasze produkty w wielu krajach, w związku z tym podział na rynek lokalny i eksport nie jest do końca u nas właściwy. Sprzedaż zagraniczna, to lepsze określenie. W wielu krajach działamy, jak w Polsce – nie tylko produkujemy, ale posiadamy duże struktury handlowe, prowadzimy na szeroką skalę działania reklamowe itd. Ale są kraje, w których mamy tylko i wyłącznie operacje sprzedażowe, a co za tym idzie – partnera, z którym współpracujemy.
W kontekście ekspansji polskiej żywności na rynki zagraniczne, i to coraz dalsze – jak będzie według Pana wyglądała dalsza internacjonalizacja łańcuchów produkcji żywności?
Na przyszłość przepływów handlowych trzeba patrzeć nie w skali lokalnego, czy regionalnego biznesu a przez szerszy pryzmat. Już nie chodzi tylko o pochodzenie żywności np. z Małopolski, czy Mazowsza, ale raczej, czy jest to żywność z Europy czy np. z Indii. Ważna jest też dostępność surowców. I tak będzie, dopóki nie będą u nas rosły np. banany, czy pomarańcze. Do tego czasu koncentrat pomarańczowy i puree z bananów będą importowane.
Dużo dzieje się w przepływach surowców - są one na pewnym rynku wytworzone i na ogół przeznaczone do sprzedaży w promieniu, który jest najbardziej logiczny pod względem arytmetyki kosztowej. Wytwórczość jest dostosowana do populacji i nie jesteśmy za bardzo w stanie zwiększać wolumenu w przeciwieństwie do wartości. Wiąże się to z ofertą cenową w tym np. z wrażliwością klienta na nowe koncepty „bio” i „eko”, które muszą być droższe, ponieważ wymaga się od nich, by były od samego początku uprawiane w określony sposób. Produkcja w standardzie „bio” wiąże się z niższą plennością uprawy, a wymaga takiej samej albo większej ilości pracy i ten koszt pracy musi być odzwierciedlony w cenie. Społeczeństwa o wyższej sile nabywczej z pewnością mają zachowania bliższe deklaracjom niż tam, gdzie są tylko aspiracje, a nie jesteśmy gotowi za to zapłacić.
Poruszył Pan ważny temat – żywności „bio”, „eko” i „organic”. Jak Pan ocenia jej przyszłość?
Jestem pod ogromnym wrażeniem jak bardzo, dzięki postępowi technicznemu, rośnie jakość surowców z upraw wielkoskalowych. Współpracujemy z właścicielami takich upraw i obserwujemy, jak przy ograniczonej ilości nawozów i środków ochrony, można utrzymać najwyższy poziom jakości zbiorów, co przekłada się na lepszej jakości produkty dla konsumentów. W uprawach roślin okopowych i warzywnych może to nie rewolucja, ale na pewno bardzo silna ewolucja techniczna.
Dzięki innowacjom technologicznym różnice jakościowe między tradycyjną, masową produkcją, a tzw. „organic”, „bio” i „eko” się zacierają. Mówię tu o produkcji roślinnej.
Główne zasługi ma tu rolnictwo precyzyjne, które uwzględnia monitorowanie upraw i dostosowywanie zabiegów pielęgnacyjnych tylko pod określone obszary, które tego wymagają. Techniki selektywnego nawożenia, nawadniania kropelkowego, czy precyzyjnego dozowania. Technologia pozwala mieć pełną wiedzę na temat tego, jak roślina się zachowuje, na jakim poziomie jest wystawiona na chorobotwórcze oddziaływanie, i w zależności od tego są podejmowane decyzje odnośnie dalszej jej pielęgnacji.
Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem tego, co można osiągnąć dzięki nowym technikom upraw. Realizujemy bardzo ciekawe, zaawansowane projekty naukowe i badawczo-rozwojowe, które obejmują awangardowe zastosowanie dokonań nauki w obszarze rolno-spożywczym. Widzimy rewelacyjne efekty np. w obszarze pszenicy durum, którą wprowadzamy na polskie pola, czy uprawy pomidora gruntowego dostosowane do polskich warunków klimatycznych.
Sektor produkcji żywności jest w procesie wielkiej transformacji ukierunkowanej na wytwarzanie z dużo większym niż dotychczas poszanowaniem klimatu. Przykładowo, zgodnie z założeniami strategii „od pola do stołu”, która jest częścią Europejskiego Zielonego Ładu, uprawy ekologiczne mają stanowić 25% wszystkich upraw rolnych już do 2030 roku, podczas gdy dziś jest to 8%. Jak ocenia Pan skalę trudności wszystkich „zielonych” wyzwań, które stoją przed branżą?
W sektorze rolno-spożywczym mamy przed sobą gigantyczną pracę na rzecz ochrony planety. Problemem jest to, że regulacje, które w tym obszarze powstają, albo są nie do przyjęcia, albo ich po prostu nie ma. Przykład – projekt ustawy Rozszerzonej Odpowiedzialności Producenta - to regulacja rewolucyjna i na razie z wielce otwartymi oczyma patrzymy na pierwszą konstrukcję, która przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Wygląda to tak, że producenci mają płacić za wszystkie opakowania wprowadzone do środowiska, z czym oczywiście nie dyskutujemy, ale na nic nie będą mieli wpływu. Projekt koncentruje się na pozyskiwaniu środków od przedsiębiorców, a nie zapewnia skutecznego mechanizmu selektywnej zbiórki, recyklingu i ponownego użycia przez przemysł odpadów opakowaniowych. Nie przewiduje też żadnych narzędzi mających na celu podnoszenie ilości i jakości zbieranych odpadów opakowaniowych przez gminy. Nie wprowadza również żadnych narzędzi, na podstawie których dokonywana by była sprawozdawczość gmin w zakresie ponoszonych przez nie kosztów. Projekt wręcz uniemożliwia przedsiębiorcom wzięcie odpowiedzialności za odpady powstające z wprowadzanych przez nich produktów. Mało tego, jeśli poziom recyklingu zbieranych przez gminę opakowań nie będzie wystarczający, przedsiębiorcy będą zobowiązani do zapłacenia kary. Zostaliśmy więc sprowadzeni wyłącznie do roli biernych płatników daniny publicznej, która ma zasilać budżety samorządów gminnych.
Czekamy też na projekt dotyczący systemu depozytowego, który dla branży napojowej jest bardzo istotny. Dyrektywa unijna wprowadza m.in. wymóg, że od 2025 r. wszystkie butelki plastikowe muszą być wykonane w minimum 25% z materiału pochodzącego z recyklingu, a od 2030 r. w 30%. System depozytowy jest więc konieczny, abyśmy ten wymóg mogli, jako producenci, spełnić. I wiemy jak to zrobić. Główne założenia: zakres systemu powinien obejmować opakowania z tworzyw sztucznych tj. PET oraz puszki aluminiowe. Operatorem takiego systemu powinna być: spółka non-for-profit powołana przez producentów lub producentów i detalistów. To powszechnie stosowane rozwiązanie w krajach, w których dobrze wprowadzono takie systemy. Operator powinien być właścicielem materiału uzyskanego ze zwróconych opakowań i zapewnić wszystkim producentom napojów dostęp do zakupu rPET, aby mogli działać zgodnie z prawem. Niezwrócony depozyt powinien być elementem finansującym system DRS oraz nie powinien być objęty stawką VAT. Oczywiście system musi być dopasowany do polskiej struktury handlu detalicznego i stwarzać równe warunki uczestnictwa wszystkim jego podmiotom.
Czy te wszystkie nowe regulacje, przepisy i obostrzenia związane z ochroną klimatu i wykorzystaniem ograniczonych zasobów przyniosą realną zmianę i zamierzony skutek?
Czekają nas gigantyczne zmiany, przy czym uważam, że Unia Europejska stawia swoim gospodarkom warunki, które w praktyce trudno jest zrealizować i które wcale nie muszą przynieść oczekiwanych efektów.
Mamy świadomość, że wykorzystujemy środowisko z dużą intensywnością. Natomiast nie jesteśmy jako kontynent czy Wspólnota jedyni w otoczeniu. Jeśli cele klimatyczne nie będą realizowane przez pozaunijne rynki, np. takie jak choćby chiński, indyjski czy afrykański, to cały projekt „Planeta” pozostanie ważną i szczytną, ale jednak tylko deklaracją. Przepisy nie przyniosą realnych skutków w skali globalnej, a tylko takie skutki mają sens skoro problem też jest globalny.
Trzeba postawić sobie pytania, które dzisiaj nie jest popularne: co będzie jeśli te nasze aspiracje zatrzymania zmian klimatu się nie zrealizują? Szukamy na to odpowiedzi i już teraz podejmujemy w firmie takie projekty inwestycyjne, które sprawią, że ten obszar gospodarki, w którym jesteśmy obecni, czyli uprawy rolne i przetwórstwo spożywcze, będzie miał przećwiczone scenariusze adaptacyjne. Inwestujemy w oszczędną gospodarkę wodną, w kropelkowe nawadniane pól, z których zbieramy warzywa i owoce do naszej produkcji. Inwestujemy we wprowadzenie do naszego portfolio upraw z tych roślin, które być może dziś nie są jeszcze optymalne z punktu widzenia warunków klimatycznych, ale które jutro z pewnością będą się tutaj doskonale czuły. Tak dzieje się z naszymi dużymi programami reintrodukcji pszenicy durum i rozwinięcia upraw pomidora gruntowego i tak będzie się działo z naszym programem, dotyczącym nowych odmian ogórków, z którym startujemy.
Staramy się być odpowiedzialni, tak jak byliśmy przez ostatnie kilkanaście lat i mieć scenariusze rezerwowe, na wypadek bardziej negatywnych prognoz związanych ze zmianami klimatycznymi.
Presja regulacyjna oraz wyzwania związane z kosztami produkcji są bolączkami „tu i teraz”.
Długoterminowo wyzwaniami są zmiany społeczne, klimatyczne oraz – niestety trzeba się tego spodziewać – pewnie jakieś czarne łabędzie, podobne do pandemii. W tym złożonym otoczeniu, jak Pan widzi Grupę Maspex za 5 lat?
Przede wszystkim chcemy rozwijać nasz biznes w sensowny sposób, skupiając się na wzroście organicznym. Wraz z większą skalą możemy także patrzeć na coraz ciekawsze projekty, które były poza naszym zasięgiem jeszcze kilka lat temu. I tak zapewne będzie również za 5 lat.
tagi: Grupa Maspex , inwestycje , innowacje , rozwój , rynek spożywczy , sprzedaż handel , konsument , przemysł spożywczy ,
W listopadzie 2024 r. całkowita wartość sprzedaży w...
ALDI kontynuuje dynamiczną ekspansję na polskim rynku...
Najwięcej konsumentów chce kupić podarunki dla 4-5 osób –...
Przedsiębiorcy domagają się konsultowania nowych przepisów...
Może objąć technologie pochłaniania CO2...
Zrównoważona produkcja i zabezpieczenie żywności dla...
Prognozy na najbliższe miesiące są zróżnicowane, a...
Już ponad 38% dorosłych Polaków słyszało o tym, że ktoś...