O projektach w zakresie dekarbonizacji i zarządzania wodą realizowanych w jednej z największych firm w segmencie produktów spożywczych w środkowowschodniej Europie, opowiada Krzysztof Pawiński, Prezes Zarządu Grupy Maspex w rozmowie z Michałem Siwkiem, Head of Decarbonization & Biodiversity Product w BNP Paribas Bank Polska i Tomaszem Pańczykiem – Redaktorem Naczelnym miesięcznika Hurt & Detal.
Panie Prezesie, policzenie emisji jest dopiero pierwszym etapem, pewną diagnozą, która przygotowuje firmy na samą transformację w kierunku bardziej zrównoważonym. Powszechnie wiadomo, że ponad 90% pierwotnej energii wytwarzanej w Polsce pochodzi z paliw kopalnych, więc dla firm zapewnienie „zielonych” źródeł energii będzie jednym z pierwszych projektów na długiej drodze dekarbonizacji. Jakie, z punktu widzenia największej firmy spożywczej w Polsce, widzi Pan główne dźwignie dekarbonizacji w zakresie energetyki?
Na wrażliwe środowiskowo aspekty naszej działalności patrzyliśmy w momencie, kiedy to jeszcze nie było modne. Tam, gdzie takie projekty były ekonomicznie uzasadnione, zaangażowaliśmy setki milionów złotych.
Popatrzmy na całą stronę energetyczną. Jesteśmy wytwórcą prądu w rozsądnym wymiarze – takim, który sami potrafimy skonsumować. Naszą aspiracją jest to, żeby 20% zużywanej przez nas energii wytwarzać we własnym zakresie. Do 8% gazu, który konsumujemy, wytwarzamy w naszych bioreaktorach. Praktycznie każda inwestycja jest wspomagana, w zależności od profilu odbioru, rozwiązaniem kogeneracji lub trigeneracji. Co więcej, na każdym z tych projektów zrobiliśmy dobry biznes, bo był taki moment w ostatnim czasie, kiedy aspekt energetyczny spłacał się w dwa lata.
Nasze inwestycje są planowane w taki sposób, żeby docelowo na każdym dachu były zamontowane panele fotowoltaiczne. Gospodarka cieplna jest rozpisana na poszczególne fazy temperaturowe każdego medium. Wszystkie magazyny, które powstają, mają elementy wentylacji oparte o systemy chłodzenia powietrza i wymienników gruntowych. Co jest istotne, w momencie nowych inwestycji, praktycznie każdą z tych rzeczy można zrobić niemal bezkosztowo versus sama inwestycja, co jest niemożliwe w odniesieniu do modernizacji już istniejącej infrastruktury.
Podsumowując: wszystko, co możemy wytworzyć na potrzeby własnej konsumpcji, co może poprawić nasz profil kosztowy zużycia energii, nie obciążając sieci energetycznej, to te projekty mają sens i je robimy – czyli fotowoltaika, kogeneracja, trigeneracja, współspalanie gazu, które wytwarzamy w bioreaktorach zamontowanych na każdej z naszych oczyszczalni. Docelowo będzie to też zakup energii zielonej, ale tylko z wiatru, ponieważ wtedy nasz komponent fotowoltaiczny będzie się lepiej uzupełniał z komponentem wiatru. Tak myślimy o swojej odpowiedzialności w zakresie energetycznym, natomiast to jest tylko wycinek. Energia elektryczna wynosi w totalnej konsumpcji dwadzieścia kilka procent miksu energetycznego, dużo więcej stanowi ciepło i tym też się zajmujemy.
Natomiast robimy to w taki sposób, żeby swoimi działaniami osiągać maksymalne korzyści – te środowiskowe i biznesowe – a z drugiej strony, żeby nie burzyć czegoś, co jest dobrem wspólnym. Uważam, że produkowanie energii z fotowoltaiki przez przemysł w wymiarze większym niż możliwa własna konsumpcja jest de facto działaniem, które szkodzi naszemu systemowi energetycznemu – nasze linie przesyłowe nie są na to gotowe.
Czy może Pan Prezes rozwinąć tę tezę?
Składanie szerokiej obietnicy, że wszyscy możemy być prosumentami jest pewną ładną narracją, bo nikt nie dodaje, że można być prosumentem, ale bardzo drogiej energii, którą wytwarzamy. Ta filozofia dotyczy zarówno zwykłego konsumenta, jak i nas, czyli konsumenta przemysłowego.
Uważam, że w zakresie dekarbonizacji nam jak i otoczeniu bardzo dużo się udaje. Natomiast nie zdajemy sobie sprawy z tego, że dekarbonizacja musi być połączona z elektryfikacją. I to jest wyzwanie, które jest przemilczane.
Taki prosty przykład: jeśli elektrownia atomowa, może dostarczać przez 8000 godzin pewną ilość energii w sposób ciągły, dopasowany do profilu odbioru, to elektrownia fotowoltaiczna w maksimum swojej wydajności pracuje w roku przez ok. 1000 godzin. Co to oznacza? Że wszystkie nasze sieci elektroenergetyczne muszą być przewymiarowane w stosunku do tych skokowych źródeł podaży, które będziemy mieli. Oczywiście, skojarzenie tego z energetyką wiatrową może lekko wyrównać te różnice. Dlatego jeśli chcemy zmienić charakter konsumpcji energii, to cała nasza sieć energetyczna musi być przebudowana i zwielokrotniona. Nie sądzę, żeby ta impresja była powszechną w dyskursie na temat dekarbonizacji. Nie chcemy, aby nasze farmy fotowoltaiczne były obciążeniem dla sieci energetycznej naszych dostawców – takim podejściem się kierujemy.
Panie Prezesie, kolejnym dużym blokiem po dekarbonizacji jest zarządzanie gospodarką wodną, której transformacja też jest jednym z filarów przejścia firm na model zrównoważony i które dla firm spożywczych stanowi szczególne wyzwanie. Czy będzie mógł Pan się podzielić z nami Waszymi doświadczeniami w tym zakresie?
Gospodarka wodna jest elementem transformacji, który jest niekończącym się wyzwaniem. W biznesie sokowo-napojowym jesteśmy od 1999 r. Skala oszczędności na wodzie, która została w tym segmencie zrealizowana, jest przeogromna. Każdy nasz zakład produkcyjny z tego sektora posiada własną oczyszczalnię ścieków, która produkuje gaz i oddaje wodę w takim stopniu czystości, że można ją dalej użytkować np. w procesach technologicznych. Ale w Łowiczu to właśnie gospodarka wodna jest naszym ograniczeniem rozwoju. Moglibyśmy i chcemy zwiększyć przerób owoców i warzyw, ale obecne stosunki wodne w połączeniu z oczyszczalnią to uniemożliwiają.
Obrazując problem: do poprawienia relacji wodnych będziemy budować podoczyszczalnię (parametry wody ma lepsze niż niejedna miejska oczyszczalnia w Polsce), na którą posiadamy pozwolenia i jest to zgodne z lokalnym planem zagospodarowania. Natomiast status prawny wody z podoczyszczalni, która ma wszystkie walory wody czystej, jest taki, że nie może zostać ona użyta nawet do celów technicznych. Musi być zrzucona do oczyszczalni miejskiej i oczywiście musimy za to zapłacić. Mamy do czynienia z takimi absurdami, że jest więcej nakazów i zakazów niż obszaru wolności, w którym możemy realizować rozsądne cele środowiskowe. Dlaczego? Bo mamy kiepskie prawo i jeśli Pan sądzi, że jest to przypadek Polski, to tak nie jest.
W takim razie jak powinno to wyglądać?
Normalnie. Dobrze zredagowany akt prawny powinien nakładać listę twardych zakazów tego, czego nam robić nie wolno. W branży spożywczej powinny to być na pewno parametry ścieków, samego produktu (co ma zawierać) czy powietrza, które możemy emitować. To byłaby gospodarka oparta na wolnościach. Natomiast wchodzimy teraz w gospodarkę opartą jeśli już, to na swobodzie, która to polega ma tym, że mamy bardzo długi wykaz rzeczy, które nam się nakazuje robić. To jest zupełne odwrócenie ról. Nic dobrego z tego nie wyniknie poza kosztami dla konsumenta, poza zredukowaniem konkurencyjności europejskiego biznesu. Czas na otrzeźwienie.