O projektach związanych z adaptacją produkcji rolnej do zmieniających się warunków klimatycznych realizowanych w jednej z największych firm w segmencie produktów spożywczych w środkowowschodniej Europie, opowiada Krzysztof Pawiński, Prezes Zarządu Grupy Maspex w rozmowie z Michałem Siwkiem, Head of Decarbonization & Biodiversity Product w BNP Paribas Bank Polska i Tomaszem Pańczykiem – Redaktorem Naczelnym miesięcznika Hurt & Detal.
Panie Prezesie, praca z producentami rolnymi to nie tylko działania w ramach rolnictwa regeneratywnego. Maspex prowadzi szereg projektów, które mają za zadanie przystosować uprawy do zmieniających się warunków klimatycznych – pszenica durum, pomidory, ogórki. Czy może Pan Prezes wyjaśnić, skąd taki duży nacisk na kwestie adaptacji?
Uważam, że do kwestii zmian klimatu i ich wpływu na biznes powinniśmy podejść bardziej ambitnie. W tej chwili wszystkie siły i zasoby rzucamy na pokład i mówimy, że zrobimy wszystko, żeby zmiany klimatu nie poszły zbyt daleko, żeby nie przekroczyć 1,5-2,0 stopni wzrostu temperatury. A co będzie, jeśli nam to się nie uda? Czy my, czy moje państwo, czy moje „superpaństwo” jakim jest UE ma prawo robić zakład o wszystko? Przecież my się zakładamy o to, że damy radę. A jak nie damy rady? Czy nie powinniśmy istotnego strumienia pieniędzy, które przeznaczane są na zapobieganie zmianom klimatycznym, lokować w adaptację?
Adaptacja to dla mnie już teraz dbanie o retencję, mikroretencję, dbanie o gospodarkę wodną z wyprzedzeniem.
Spójrzmy z punktu widzenia doboru i rozwoju upraw. Czy nie powinniśmy już teraz pracować nad takimi odmianami roślin, które wytrzymają konsekwencje zmian klimatu? I to robimy w przypadku produkcji pszenicy durum, pomidora czy ogórka gruntowego. Pracujemy nad odmianami, które są dostosowane do tego klimatu, którego jeszcze teraz nie ma, ale do którego te zmiany zmierzają.
Zakończyliśmy program w obszarze pomidora gruntowego, gdzie zdefiniowaliśmy kilkanaście form, czyli coś pośredniego między odmianą, a istniejącym stanem, które dobrze rokują. Chcemy poszerzyć ten program, żebyśmy doszli do kilku odmian, a docelowo przeszli na wysiew pomidora gruntowego z nasion, a nie z rozsady, co będzie rewolucją kosztową.
Niestety jak widzę, jakie projekty naukowe wygrywają i dostają finansowanie, a te nasze przepadają to dziwię się, że coś, co jest poważną, realizowalną agendą, która może mieć wpływ na dziesiątki tysięcy, jeśli nie miliony, hektarów jest traktowane, jako XIX-wieczna enklawa wiedzy.
Trzeba zacząć naprawdę od podstaw. Musimy postawić sobie cel, że jeśli wydarzy się ta zmiana klimatyczna, to mamy być na nią przygotowani, mamy być jej beneficjentem. Rolnictwo polskie ma ten potencjał w sobie, ale do tego jest potrzebna zaawansowana nauka i strumień inwestycyjny, który powinien być lokowany w zasoby wodne, w nowe odmiany, w promowanie upraw, które jeszcze w Polsce są raczkujące.
Nie sądzę, że kwestia adaptacji znajduje wystarczające zrozumienie. Jest to pomijane z punktu widzenia dyskursu publicznego, gdzie wszyscy mówimy o zapobieganiu, a nie mówimy o tym, że trzeba się do tego przygotowywać.
Skąd takie przekonanie? Wydaje się, że rolnictwo nie ma takich zasobów, takiej struktury, aby w pełni sfinansować takie badania?
Rolnictwo nie może pokryć tych kosztów, ale wystarczy, że będzie w drugim czy trzecim szeregu zastosowania.
Wiele z tych awangardowych rozwiązań w obszarze AI, sztucznej inteligencji rozpoznawania obrazów w czasie rzeczywistym, autonomicznych pojazdów o charakterze polowym, dokładnego monitoringu satelitarnego pozwoli nam zebrać gigantyczną liczbę pomiarów o charakterze fizycznym i przetwarzać te dane. Na to czekam i życzyłbym sobie, aby inwestycji w adaptacyjne projekty zmian klimatu było więcej.
Rolnictwo regeneratywne, adaptacja…, ale zrównoważona transformacja to również bioróżnorodność, której wyzwania w Polsce, w naszej ocenie, nie są jeszcze powszechnie rozpatrywane. Według WEF ponad połowa światowego PKB zagrożona jest zakłóceniami, wynikającymi z utraty różnorodności biologicznej. W jaki sposób Pan Prezes postrzega wyzwania dotyczące bioróżnorodności?
Uważam, że bioróżnorodność może być drugą stroną, awersem tej samej monety, gdzie rewersem jest racjonalne rolnictwo, bo to ono zawiera w sobie zachowania, które służą farmerom i zwiększają jego ekonomiczny efekt, a równocześnie równoważą i służą otoczeniu wokół niego. Patrzenie na rolnika jako na tego, który jest destruktorem w obszarze przyrody, nie mieści się w moim wyobrażeniu. Rolnik jest kustoszem zasobów przyrodniczych i odpowiednie ułożenie relacji ekonomicznych sprawi, że bioróżnorodność będzie uzupełnieniem właściwych zachowań.
Nie wierzę w „Wielkiego Planistę”. Nie uważam, że mechanizmy oparte tylko na przewadze etycznej i moralnej wygrają. Boję się wszystkiego, co nie jest poparte zdrowym mechanizmem ekonomicznym.
Nie wierzy Pan, że da się to zrobić w sposób planowy?
Chciałbym, bo nadzieja umiera ostatnia. Jesteśmy obecnie na etapie, kiedy obłuda i utopia z tym związana, że możemy iść drogą do lepszej przyszłości poprzez w szczegółach przemyślaną, zaplanowaną transformację energetyczną, transformację społeczną, mnie nie przekonuje. Uważam, że wiele dróg prowadzi do tego szlachetnego miejsca i niekoniecznie ta droga, którą obecnie, wydaje się, że preferujemy.
Wiele rzeczy dzieje się naraz. Wiele korelacji występujących, które obserwujemy i odczytujemy jako przyczyna i skutek, są tylko współwystępowaniem. Jesteśmy na początku pewnej drogi, dobrze że się w nią udaliśmy. Źle, że się zakładamy o wszystko. Powinniśmy się ubezpieczać i planować swoje podejście. Powinniśmy pewną część naszych zasobów lokować w dostosowanie się. W przypadku, kiedy inne procesy, które miałyby zapobiegać zmianom, się nie ziszczą. To nie jest tak, że za dwa lata jest koniec świata, nic się dziś nie zaczęło i nic się jutro nie skończy. Mamy przed sobą jeszcze mnóstwo korekt, tego – jakby się teraz wydawało – mądrego i przemyślanego planu.
Dziękujemy za rozmowę.