W czerwcu Ambra zamknęła ostatni rok obrotowy 2022/23 wzrostem zysku netto o 18,7% do 61,5 mln zł. Przychody ze sprzedaży netto wzrosły o niemal 13% do 875 mln zł. A to wszystko mimo spadku wolumenu sprzedaży o prawie 3%. W kontekście sytuacji makroekonomicznej to bardzo dobry wynik. Co spowodowało, że te dane właśnie tak wyglądają?
Robert Ogór: Rzeczywiście jest to bardzo ciekawy układ trzech liczb, które pokazują najbardziej ekscytujący, mimo wszelkich trudności, okres próby, przez który przechodzili właściwie wszyscy w gospodarce. Ta próba wywołana była presją cenową. Inflacja zaczynała się w kosztach wytworzenia, a kończyła cenami konsumenckimi, więc firmy zostały postawione przed próbą wartości. Chodziło o sprawdzenie jak duża wartość wewnętrzna tkwi w wytwarzanych produktach i usługach. Wartość ta powinna się pokazać w sytuacji, w której z konieczności musimy podnieść ceny, tzn. zaproponować konsumentom nowy konsensus tego, czym nazywamy fair price.
Każdy chce znaleźć się w dobrej równowadze z konsumentami, z ich dokonywanymi milion razy dziennie aktami wycen. W tym przypadku byliśmy zmuszeni do przeprowadzenia próby wartości naszego biznesu. I to rzeczywiście się powiodło. Co nie oznacza, że konsumenci kupili więcej. Tym razem nie o to chodziło. Chodziło o ustanowienie nowego poziomu relatywnego zadowolenia na tle innych wydatków, które rosły.
Kryzys zawsze jest tym momentem, w którym poddajemy się weryfikacji. Dużo tutaj zależy od postawy przedsiębiorstwa i przedsiębiorcy. Można próbować szukać różnych wyjść z dylematów stawianych przez kryzys, ale ostatecznie kluczowym zagadnieniem jest wartość firmy, zwłaszcza dla spółek giełdowych. Wynik jest wskazówką do oceny wartości tak długo, jak jesteśmy w stanie zrozumieć i ocenić jego źródła. Przede wszystkim źródła, które mogą zbudować prognozę trwałości i powtarzalności wyników. Pytamy wówczas o know how a przynajmniej o trwałą wartość wytwarzanych produktów i usług.
W takim momencie trudno byłoby zatem spółce giełdowej nie stanąć do egzaminu. Przystąpiliśmy do naszych zadań. Na szczęście jestem fanatykiem produktu. Wśród różnych czynników, które składają się na wartość, uważam, że wartość wewnętrzna produktu – bardziej niż np. siła aktywności rynkowej – jest najlepszym jej nośnikiem. Operacja rynkowa: budowa dystrybucji, aktywność promocyjna, reklama przynależą, żeby tak rzec, do tej strefy inwestycji, ponieważ czynności te zawsze wymagają różnorodnego nakładu siły. Natomiast tym, co tworzy odpowiednik zwrotu z inwestycji, jest konwersja tych działań na niepromowany powrót konsumenta do zakupu i konsumpcji. A więc jeśli się temu przyjrzymy, to właściwie tylko produkt, jego wartość wewnętrzna, jest w stanie kreować trwałe powroty konsumentów w sposób efektywny finansowo. On nie podlega tak dużym wahaniom choćby raz bardziej raz mniej udanej kampanii reklamowej. Pomijam już fakt, że w branży alkoholowej reklama i tak jest owocem zakazanym. Więc można powiedzieć, że nie mamy zbytecznych pokus. Natomiast okazuje się, że przez lata pracy nad produktami, najwyraźniej mogą one zasłużyć sobie na uznanie ich realnych użytkowników. I celowo mówię o produktach, a nie o markach. Jestem oddany bardzo przyziemnej teorii marki, która składa markę w ręce konsumentów, a pracę w ręce przedsiębiorcy. Przedsiębiorca, który mówi, że tworzy markę, wykracza poza swoją przyzwoitą rolę. Tak jak stolarz, który dobrze wykonuje swoje stoły, w pewnym momencie swoją pracą zasłuży na markę. Właścicielem tej marki będą zawsze ci, którzy korzystają z tych stołów, ale nigdy stolarz. I to oczywiście jest niepopularne w rynku zdominowanym przez marketing narcyzmu, w którym przedsiębiorcy opowiadają, że budują albo tworzą marki. Myślę, że nam na koniec opłaca się skupiać się na pracy.
Produkt ma niedocenianą głębię. Często wydaje się, że produkty osiągają pewien standard. A spełnienie tego standardu jest w zasadzie mało skutecznym wyróżnikiem, i trzeba się wypromować spektakularną historią reklamową. Tymczasem każdy w swojej branży powinien wiedzieć, że produkty mają dużą głębię. Wiemy to o motoryzacji, o technologiach, ale także o produktach spożywczych, również takich jak alkohole w tym wina.
Należy zadać sobie pytanie, czy my wierzymy w to i czy potrafimy sobie wyobrazić realność kontaktów konsumentów z produktami, w których różnice stają się z czasem zauważalne. Obserwuję to na rynku win, win musujących czy różnych innych produktów, np. Piccolo, który jest rodzajem bezalkoholowego „szampana” dla dzieci. Z żadnym z tych produktów nie obchodzimy się na wzór jakiegoś standardu, który wystarcza, tylko staramy się zgłębiać potencjalną wizję produktu. Lata pracy nad produktami spowodowały, że do tegorocznego, wywołanego inflacją testu wartości przystępowaliśmy z pewnym spokojem.
A poza tym, co można stracić? Przynajmniej można się dowiedzieć, gdzie się jest i nad czym dalej można pracować. Jeżeli się nie podejmie tego wyzwania, propozycji nowej równowagi cenowej, krótko mówiąc wyższej ceny – to tak, jakby się nie wierzyło we własną pracę.
Alkohole są kategorią, która ucierpiała relatywnie mocno pod względem wydatków. Według danych NielsenIQ w miesiącach letnich, czyli od maja do sierpnia 2023 roku, wolumen sprzedaży wszystkich alkoholi obniżył się o 8,5% rok do roku. Dla oddania skali, jest to ponad dwa razy więcej niż cały koszyk produktów spożywczych i napojów. I na tym tle widzimy, że wino radziło sobie lepiej, bo wolumen spadł o 1,4%. Jakie są przyczyny?
Na tę okresową sytuację koniunktury i dekoniunktury nakładają się dłuższe trendy i zmiany społeczne. My też przyjmujemy postawę pewnej ekologii w ekonomii, czyli rozpoznawania i podążania za zmianami społecznymi.
Wino jest w średnio i długoterminowym trendzie wzrostowym z uwagi na modernizację modelu życia. Jest kilka głównych czynników, które kojarzone są z rodzajem progresywności społecznej, m.in. wzrost roli kobiet, poziomu wykształcenia czy zmiany kulinarne, otwarcie na świat no i rosnące dochody. Wino jest wspierane przez te duże trendy społeczne. Jest ono, najogólniej mówiąc, najbardziej kulturalną kategorią alkoholową pod względem wizerunku. Oprócz tego ma w Polsce niską bazę konsumpcji, która nie przekroczyła 4 litrów na mieszkańca rocznie, czyli jest na poziomie jednej czwartej średniej europejskiej i przy tym najniższa w Europie.
Razem te dwa czynniki – niska baza konsumpcji i wspierające trendy – spowodowały, że wino znajduje się od lat na stałej fali wzrostowej. I to tłumaczy, dlaczego na tle tak dużej, silnej dekoniunktury ogólnej ten minus na winie jest nieco mniejszy niż na pozostałych alkoholach. Trend jest wystarczająco mocny, żeby się bronić przed silnymi spadkami koniunktury.
Powołując się na dane GUSu o spożyciu bilansowym widzimy, że pomiędzy 2019 a 2022 r. spożycie wina w przeliczeniu na jednego mieszkańca wzrosło o 2%. Natomiast spadła konsumpcja piwa o 4%, a wódki o 5%. Czy można postawić tezę, że te wyniki na tle pozostałych to trwała tendencja? Jak widzi Pan dynamikę rozwoju tego rynku? Która kategoria jest największym konkurentem wina?
Jeszcze do niedawna w krajach rozwiniętych dominowały dwa trendy. Jednym była lekkość, czyli niższy udział procentów a drugim wzrost aspiracyjnej roli alkoholu w coraz bardziej zindywidualizowanych stylach życia. Jednym z efektów była tzw. premiumizacją, przechodzenie z tańszych do droższych produktów. Napoje alkoholowe przyjęły więcej funkcji wizerunkowych w miejsce tradycyjnych, integracyjnych, biesiadno-rytualnych. Czyli ludzie coraz mniej doceniają znalezienie się pod wpływem substancji jaką jest alkohol. Natomiast widzą inne korzyści, bardziej symboliczne. I tutaj wizerunek wina odgrywa dużą rolę.
Bardzo duży awans, bardziej spektakularny niż wina, w ostatnich 10 latach na polskim rynku przeżyło whisky. Należy zwrócić uwagę, że tylko niewielka część whisky konsumowana jest w formie czystej, mocnego alkoholu. Najczęściej w połączeniu z colą, albo w innej formie drinka, czyli dużo lżejszej niż produkt na półce.
Z kolei w odwrocie jest wódka oraz piwo, chociaż jest lekkie – można by powiedzieć paradoksalnie. Natomiast było na wysokim poziomie konsumpcji i kojarzone jest bardziej z tradycyjnym stylem życia. Natomiast w przypadku wódki szczerze mówiąc, nie jest łatwo uniknąć wysoko alkoholowej konsumpcji. To też jest istotne. Ludzie chcą spędzać czas razem, chcą kontrolować tę sytuację, nie chcą się upijać. Potrzebują takich form alkoholowych, które się do tego nadają.
Perspektywa nadal będzie szła w kierunku lekkości. Na pewno ważne są alkohole bezalkoholowe, które my też bardzo mocno rozwijamy. Jest to duży trend, który jeszcze bardziej separuje działanie samego alkoholu na organizm od różnych funkcji społecznych, symbolicznych, rytualnych i emocjonalnych, które te napoje spełniają. Piwo bezalkoholowe oczywiście wchodzi w bardzo szeroki kontekst, nie tylko samej konsumpcji piwa, ale wręcz w ogóle napojów bezalkoholowych. Wina bezalkoholowe też się rozwijają. W podkategoriach winnych natomiast dużą rolę odegrała pewnego rodzaju rewolucja, która się odbyła w winach musujących za sprawą prosecco.
O rewolucji, a nie tylko o wzroście wartości, można mówić dlatego, że prosecco zmieniło sposób konsumpcji win musujących, które wcześniej były właściwie w dużym stopniu ograniczone do wystrzału korka w sylwestra. Teraz wino musujące zbliżyło się do wina. Z uwagi na atrakcyjność wizerunkową i kulturową wina konsumenci poszukiwali bardziej uniwersalnych sposobów konsumpcji, na co wino nie zawsze pozwala. Można powiedzieć, że nie jest tak elastyczne jak inne alkohole, z których np. robimy drinki. Ograniczało to szybszy rozwój kategorii. Prosecco ze swoją letnią lekkością okazało się tutaj rozwiązaniem dla potrzeb szerszej jakby „użyteczności” wina. Konsument chętnie przeniósł się do bąbelków i w zasadzie te rynki w naturalny sposób się połączyły. Dodatkowo prosecco spowodowało, że wino zaczęło działać w drinkach. W połączeniu z aperolem stworzyły mixologiczny duet, w którym wina do tej pory nie było.
Wino jest tą kategorią alkoholu, wokół której chyba najłatwiej zbudować relacje producenta z konsumentem. Już sama nazwa Państwa projektu „Kocham wino” brzmi inaczej, niż brzmiałoby kocham piwo czy kocham wódkę. To był sukces, bo w pewnym momencie zarejestrowanych było ponad 200 tys. członków. Co dalej dzieje się z tym projektem? Na ile państwo są zadowoleni z efektu, który miał przynieść, czyli budowania relacji z odbiorcami produktów?
W tej chwili mamy już ponad 280 tysięcy członków tego programu. Nasza sieć sklepów pod marką Centrum Wina obejmuje 37 lokalizacji, głównie w galeriach handlowych. Ona jest bardzo powiązana z działalnością tej społeczności, ponieważ ponad 75% sprzedaży naszych sklepów to sprzedaż do klubowiczów Kocham Wino.
Nasze sklepy w galeriach handlowych sprzedają więc trochę inaczej niż zwykłe placówki handlowe. Mieliśmy szczęście, bo w pandemii, gdy galerie były puste, przez kontakt z klubowiczami mogliśmy zapewnić im komfortowe warunki zakupu i nieomalże nie straciliśmy sprzedaży. Z jednej strony to było zamysłem tego projektu. Wpisywało się w naszą filozofię biznesową mówiącą o tym, że jeżeli wartość firmy jest w klasycznych modelach wyceny oparta na trwałości przyszłych przepływów, to prawdziwie realnym fundamentem jest trwałość relacji konsumenckich. Naturalnym było przekształcić sklepy, czyli taki typowy działający z dnia na dzień retail, w model biznesowy, który będzie zbudowany na osobistych relacjach. Akurat wino dopuszcza, a wręcz zachęca do takich relacji. Naszą odpowiedzią było stworzenie klubu i zbudowanie sprzedaży właśnie na takiej zasadzie. Obecnie bardziej obserwujemy naszych klientów, klubowiczów przez pryzmat wartości ich rocznych zakupów niż dziennej sprzedaży sklepu, bo to są dwie różne optyki.
Czy teraz jesteśmy zadowoleni? Wyniki tej sieci w zestawieniu z inwestycjami – w tym koszt korzyści i koszt prowadzenia dodatkowej instytucji, jaką jest klub – są trochę niższe niż pozostałych segmentów. Na pewno będziemy myśleli o tym, w jaki sposób rozszerzyć zakres działania, być może też o partnerstwa, aby efekt był większy. Ten projekt do nas pasuje, spełniamy się w nim, podobnie jak w naszych pozostałych projektach produktowych.
Ambra, poza Polską, jest jeszcze w Czechach, Słowacji i w Rumunii. Czy konsumenci na tych rynkach są specyficzni? W czym są podobni do konsumentów w Polsce? Czym się różnią?
W ogólnych trendach, o których już mówiłem, są podobni. Zachodzą tam również te same procesy zmian, chociaż oczywiście wychodzą z trochę innej historii.
Czechy to rynek piwa, Rumunia to rynek wina, więc jest inny punkt wyjścia. W Rumunii spożycie wina już nie urośnie, ale również się modernizuje. Zmienia się powoli jego funkcja. Mamy do czynienia z krajem winiarskim, tradycyjnym. Wino ma więc wizerunek produktu powszechnie dostępnego w codziennej konsumpcji.
Patrząc na świat a konkretnie na jego północną półkulę, to rynek wina dzieli się na jej północną i południową część. Ta południowa część to są uprawy i produkcja wina. Na tej północnej części wino jest importowanym dobrem luksusowym. Mamy więc w Europie raczej podział północ-południe niż wschód-zachód; między Włochami, a Wielką Brytanią są konsumencko i rynkowo wielkie różnice.
Czechy są na środku, podobnie jak Niemcy, gdzie na północy kraju nie produkuje się wina, a na południu już tak. Patrząc na cały rynek, mniej więcej połowę stanowią wina importowane, a połowę krajowe, podobnie jest w Czechach.
Na pewno Czechy są ciekawym wyzwaniem, ponieważ jest to rynek bardzo skonsolidowany. Właściwie jest tam kilka międzynarodowych sieci handlowych. Brak w zasadzie istotnej części rynku tradycyjnego, takiego jak u nas, czyli sklepów małoformatowych. Rynek mocno dyskontowy z dużą skłonnością konsumentów do zakupów promocyjnych. W Czechach mamy do czynienia z konsumentem, który woli sobie zracjonalizować oszczędności, więc nieco trudniej go nakłonić do droższych zakupów.
Powołując się na raport NielsenIQ „Rynek piwa w Polsce w 2022 r.” widzimy, że wolumen sprzedaży piwa bezalkoholowego wzrósł o ponad 8 mln litrów w stosunku do 2021 r., podczas gdy piw alkoholowych sprzedało się ponad 7 mln litrów mniej niż rok wcześniej. Jeżeli mówimy o wartości rynku bezalkoholowego w Polsce, to on w ciągu ostatnich 5 lat wzrósł czterokrotnie i szacowany był w 2021 r. na około 1,2 miliarda zł. Sektor win bezalkoholowych wciąż jest niszowy, ale odnotowuje bardzo mocne dynamiki. Jakie są Państwa plany związane z trendem bezalkoholowych alkoholi?
Staraliśmy się możliwie jak najwcześniej działać i inwestować w ten nowy rynek. Pole działania piwa, gdzie warianty bezalkoholowe przekroczyły 6% rynku, jest szersze. Piwo bezalkoholowe nie tylko zastępuje warianty z alkoholem, ale też wkracza na teren napojów bezalkoholowych.
W przypadku wina czy wina musującego jest trudniej, zarówno cenowo, jak i w postrzeganiu – żeby był traktowany jako zwykły napój bezalkoholowy. Raczej potrzebna jest ta alkoholowa wersja. Ten alkoholowy kontekst jest ograniczeniem, które powoduje, że trudno nam mówić o pełnych analogiach potencjału. Ale około 3% udziału bezalkoholowych wersji w rynku win musujących już w zasadzie tak. Patrząc organicznie, tzn. uwzględniając niską dystrybucję, to już niemal 4% rynku win musujących zajmują pozycje bezalkoholowe. Jesteśmy jednym z wiodących graczy i mamy wiodące marki, przede wszystkim CinCin Free, którą stale rozwijamy.
Drugim obszarem są wina spokojne. Ten rynek stoi przed dużo większym wyzwaniem jeżeli chodzi o jakość i smak. Trwają usilne prace całej branży. Nasz akcjonariusz właściwie od końca lat 80. jest na swoim rynku i na rynkach międzynarodowych prekursorem dealkoholizacji z różnymi innowacyjnymi technikami, tajnikami, ale też po prostu technologiami. Dzięki temu możemy wprowadzać chociażby jednoodmianowe wina coraz bardziej wytrawne – bo to jest dużym wyzwaniem. Alkohol jest pewnym nośnikiem, którego niełatwo jest pozbyć się całkowicie w wersji wytrawnej bez istotnego uszczerbku dla smaku. Ale na szczęście 75% win konsumowanych w Polsce kupowanych w sklepach spożywczych to wina niewytrawne. W związku z tym z pomocą przychodzi konsument.
Obecnie jesteśmy w jednym wielkim laboratorium, gdzie powstają coraz to nowe wina, coraz to nowe odmiany. Nasza grupa jest też liderem w Niemczech i w Wielkiej Brytanii. Jako Ambra pełną parą inwestujemy w rynek bezalkoholowy w Polsce, a także w Czechach. Uważam, że nie jest to tylko moda lecz nowy trwały segment rynku.
Dane międzynarodowe wskazują, że spodziewana produkcja wina na świecie w tym roku to 244 miliony hektolitrów, czyli o 7% mniej niż w roku poprzednim. To najniższa wartość od ponad 60 lat. W Unii Europejskiej spodziewany jest spadek o 8%. Czy przyczyną są trendy społeczne, czy może obiektywne zmiany klimatu, które powodują, że inaczej się produkuje wino? Na ile jest to zagrożenie dla Polski, a na ile szansa?
W krajach, w których produkuje się wino, konsumpcja tego trunku spada. One natomiast sporo wnoszą do konsumpcji światowej, która jest na wysokim poziomie. Dodatkowo kraje, które się rozwijają, najwyraźniej nie kompensują tego.
Zresztą poziom spożycia wina w innych krajach jest wysoki. W Skandynawii, która powiedzmy 30-40 lat temu była podobna do Polski, jeżeli chodzi o strukturę konsumpcji, w tej chwili spożycie wina jest imponujące, sięga powyżej 20 litrów na osobę rocznie. W Danii 30 litrów. To są kraje, które już zbudowały konsumpcję wina.
Zmiany klimatyczne rzeczywiście poważnie ograniczają na dzień dzisiejszy rozwój wina, ponieważ w krajach takich jak Hiszpania warunki są coraz trudniejsze. I myślę, że to się nie zmieni. Globalne warunki rozwoju sektora nie są dobre.
Czy to jest szansa dla Polski? Trudno powiedzieć. W Polsce mamy w tej chwili około nieco powyżej 700 hektarów upraw. Byłem niedawno w winiarni w Mołdawii, która sama ma 1500 hektarów. Uprawy w Polsce są w tej sytuacji bardzo rozdrobnione, co bardzo podnosi koszty produkcji.
Na pewno zmiany klimatyczne dla tych stref, w której znajduje się też Polska, są korzystne. Pierwszy warunek rozwoju został po 30 latach pionierskiej pracy spełniony: W Polsce produkujemy dobre białe wino i jest to ogromny sukces. Jest ono oczywiście bardzo drogie, ale zasługuje na swoją cenę. Natomiast jest tego wina mało, produkcja jest droga. Na pewno polskie winiarstwo ma szansę chociażby w kraju. Popyt jest tak duży, że w zasadzie sektor nie jest w stanie nadążyć z produkcją. Pod tym względem warto próbować inwestować.
Transformacja gospodarki związana z przejściem na gospodarkę zeroemisyjną, zrównoważoną będzie największą rewolucją w Polsce. Które z elementów ESG dzisiaj rezonują bardzo mocno z perspektywy prowadzenia biznesu? Który jest najtrudniejszy?
Uważam, że przechodzimy teraz transformację cywilizacyjną na skalę tej, którą zapoczątkowało Oświecenie. Wykreśliło ono dominację, wywyższenie oraz nierówność praw pomiędzy ludźmi z katalogu wartości i przeniosło na listę antywartości. Szalone na owe czasy idee już sto lat później przerodziły się w demokratyczne społeczeństwa, systemy prawne, ustroje państw. Nasz zachodni świat stoi dzisiaj na tych fundamentach. Oświecenie nie ogarnęło swoją refleksją i nie podważyło dwóch innych zasad cywilizacji: ekspansji i eksploatacji. Oparł wręcz na nich system gospodarczy, który okazał się wielkim globalnym sukcesem. Oczywiście wtedy zasoby natury wydawały się nieskończone. Obecnie obie te zasady dotyka nasz nowy oświeceniowy przewrót. Obliczu zagrożenia autodestrukcji postawiliśmy sobie wyzwanie stworzenia na miarę nowej formuły cywilizacyjnej – społeczeństwa i gospodarki równowagi. Czy to się powiedzie – tego nie wiem, ale przynajmniej podejmujemy taką próbę i dopełniamy tego, czego oświecenie nie sformułowało. Gospodarka została w tym momencie wpisana w równowagę i w zasadzie społeczeństwa próbują zreintegrować ją do swojej stabilności i przyszłości.
Zauważmy, że gospodarka sama definiowała się wręcz jako kontrahent społeczeństwa. Często mówiło się, że gospodarka stawia społeczeństwu określone warunki. Okazało się jednak, jak bardzo na koszt czy to podatnika czy społeczeństwa ona funkcjonuje. Sam model konkurencyjności był niedokończony przez pewien konsensus społeczny i polityczny. Część całkowitych kosztów produktu, choćby koszty neutralnej środowiskowo utylizacji czy inne koszty społeczne np. zdrowotne, była – i nadal jest - finansowana przez podatników.
Społeczeństwo dzisiaj powiedziało sobie: policzmy się dokładniej, czyli policzmy konkurencyjność włącznie z kosztami, które wszyscy ponosimy i zobaczmy, kto naprawdę konkuruje produktem, a nie tylko taniością jego wytworzenia. To są zmiany, które zmieniają model myślenia o produkcie, o konkurencyjności, o gospodarce i o relacji między gospodarką a społeczeństwem. Jest to fascynujące.
Oczywiście odbywa się jednocześnie w bardzo niekorzystnych warunkach konkurencyjności między społeczeństwami demokratycznymi a aspirującym społeczeństwami niekoniecznie demokratycznym. Więc globalny bilans tego projektu cywilizacyjnego jest zagrożony. Zresztą projekt cywilizacyjny społeczeństwa demokratycznego nigdy nie był niezagrożony i nieraz powstają defetystyczne sformułowania typu, że to wcale nie jest takie oczywiste. Ale nigdy nie było oczywiste. Tak jak nasze dobre życie nigdy nie było oczywiste. Jak nie będziemy się o nie starać, to go po prostu nie będzie.
Patrząc na to, jak bardzo zmienia się świadomość w nowoczesnych społeczeństwach, możemy potraktować to jako szansę do stworzenia progresywnych propozycji, ponieważ chcemy też budować wysoką wartość. W firmie staramy się szukać sfer aspiracji. Nie wchodzimy w żadną masową wódkę ani masowe piwo. Interesujemy się tylko kategoriami, które są małe i konsumowane rzadko. To jest ważny nawigator naszej strategii wartości. Więc również w sferze zrównoważonego rozwoju chcemy widzieć szanse a nie „obciążenia”.
Jeżeli popatrzymy na grupy docelowe, to wino trafia do nowoczesnych konsumentów, ze swoimi aspiracjami życiowymi, ze swoim podejściem do świata. Mało tego, nasi odbiorcy, międzynarodowe sieci handlowe mają wypracowane ambitne programy, dotyczące wejścia w zrównoważoną gospodarkę i wykazania się przed swoimi konsumentami działaniami i osiągnięciami na tym polu.
My także inwestujemy z dużym poczuciem szansy. Trzydziestu naszych menadżerów jeździ autami elektrycznymi. Już jesteśmy neutralni emisyjne jeśli chodzi o zakład produkcyjny.
Są też wyzwania infrastrukturalne w zakresie emisyjności. Z uwagi na transport towarów nie jesteśmy w stanie sami ich pokonać. Czekamy i liczymy na rozwiązania systemowe na poziomie europejskim. Gospodarka w takich sytuacjach generuje ogromne progresje technologiczne. Z tego wyniknie bardzo dużo przewag systemowych, które gospodarczo będą stanowiły o konkurencyjności Europy.
Sieć Penny w Niemczech zrobiła eksperyment, pokazała hipotetyczne ceny produktów żywnościowych, wliczając w nie koszty środowiskowe. Jednym z efektów były nawet kilka razy wyższe ceny mięsa. Czy Pan się zastanawiał ile by kosztowało wino gdyby wliczyć to wszystko?
To mnie nie przeraża, ponieważ w przestrzeń konsumpcji w takim wielowymiarowym procesie wchodzą produkty, które nie są zerojedynkowo z dnia na dzień zastępowane przez inne tworząc pewien szok konsumpcyjny, który niesłusznie konstruuje wspomniane badanie. Oczywiście, gdybyśmy sobie to tak wyobrazili, to taki obraz jest w jakimś sensie szokujący, ale dobrze wiemy, że on się tak nie odbędzie.
Odbędzie się w ten sposób, że innowatorzy będą zdobywać swoją przestrzeń innowacjami. Będziemy pewnie świadkami takiego procesu na przestrzeni powiedzmy 20, 30 czy 50 lat. W tym czasie powstaną nowi liderzy.
My mamy apetyt na przyszłość. Mam pewną radość z myślenia o przyszłości i w zasadzie trudno mi sobie wyobrazić, co bardziej dawałoby ludziom dzisiaj pewien optymizm niż myśl, że jesteśmy w stanie dokonać takich transformacji. Bo wyobraźmy sobie, że ich nie dokonujemy. To jaki właściwie obraz tej przyszłości miałby przeciętny człowiek? Raczej dosyć katastroficzny.
Zagrożenia są, były od zawsze, ale teraz mamy – choć nie jesteśmy tego świadomi – wyjątkowo wiele instrumentów, żeby się z nimi uporać. To jest optymistyczny punkt widzenia.
Najważniejsze jest to, żebyśmy my jako cywilizacja mieli projekty. A mamy teraz oszałamiające projekty. Można powiedzieć, że od oświecenia nie było czegoś takiego, żeby ktoś postawił sprawę przyszłości w taki sposób, dając nadzieję na to, że nam się uda.
Często bagatelizujemy sprawy środowiskowe, ale również efekty życia na koszt społeczeństwa. Jak zarządzić w firmie, żeby mieć na to wpływ, a nie biernie czekać? Jak Pan zarządza, żeby faktycznie przekazać swoje proaktywne podejście i pokazać, że to jest możliwość, a nie fatalistyczne ryzyko?
Biorąc pod uwagę globalną formułę transformacji możemy to sprowadzić do dwóch mianowników: równowaga środowiskowa i równowaga społeczna. Można powiedzieć, że one są bilansowe, to jakby pasywa i aktywa, dług i wytworzony performance. Jesteśmy w długu środowiskowym i staramy się przywrócić równowagę. Zauważcie, że paradygmat eksploatacji, który idzie w parze z ekspansją, dotyczy zarówno sfery środowiskowej, jak i sfery społecznej życia w równowadze. W firmie jest to stosunkowo łatwe, w momencie, kiedy przyjęło się pewien punkt widzenia. Akurat w korekcie tego punktu widzenia pomaga rynek pracy. Rynek pracy stał się rynkiem pracownika, czyli dla mnie jako przedsiębiorcy stał się rynkiem, do którego jestem przyzwyczajony. Na rynku produktów właśnie tak jest, że muszę zabiegać o mojego szefa, którym jest konsument. Przedsiębiorcy wypowiadają się o rynku pracy w taki sposób jakby byli wręcz urażeni faktem, że on jest rynkiem pracownika. To tak, jakby mieli na rynku produktów obrażać się na konsumentów, że mają przewagę.
Jako pracodawca mogę zbudować kampanię marketingową, popracować nad swoim produktem, którym jest moja firma i mogę zastosować tą samą kreatywność i aspiracje zarówno do kapitału jakim są relacje z konsumentami, ale także umiejętności i zaangażowanie do kapitału ludzkiego. Kapitał relacji możemy odtwarzać tylko wtedy gdy mamy umiejętności, czyli know how. Można powiedzieć, że zarządzanie to kreowanie celów i energii sprawczej. Ta energia sprawcza to umiejętności i zaangażowanie. To oznacza, że na zewnątrz, niezależnie nawet od tego, jaka jest sytuacja na rynku, możemy wykreować lepszy produkt.
Model, który powstaje jest bardzo inspirujący dla przedsiębiorcy i pozwala na takie podejście do kapitału ludzkiego. Na pewno nie przez pryzmat tradycyjnych relacji między pracodawcą a pracownikiem. Jeżeli ktoś nadal oczekuje przewagi nad pracownikiem, ten będzie miał ciężko.
Innowacje w kontekście zrównoważonej transformacji, tego nowego, ambitnego planu. Jak wdrażać innowacje, żeby one faktycznie wpisywały się w tą rewolucję?
Są różne sfery innowacji. Mogłoby się wydawać, że w sferze konsumenta i produktu jest trochę łatwiej. Wbrew pozorom nie jest to łatwe. Mam pewien wzór na innowacje. On bierze się z mojego bardzo specjalistycznego wykształcenia. Żeby skutecznie kreować innowacje, trzeba ułożyć sobie przestrzeń poznawczą. I trzeba zajmować się rzeczami nie istniejącymi. Sposób badania rzeczywistości przez pryzmat śledzenia rzeczy, które nie istnieją, a mogłyby być, jest pewną określoną metodą, którą my w firmie praktykujemy. Nie zdradzę jej, może kiedyś będę miał czas, żeby to opisać.
Sama innowacyjność w sferze produktu w każdym przypadku powstaje z empatii. Trzeba powiedzieć, że kreowanie czegoś dla ludzi wymaga skierowania na nich całkowitej energii poznawczej. To pomaga również w sprawach organizacyjnych czy związanych z ESG zwłaszcza społecznych. Należy znaleźć balans i jednocześnie podejść tak jak do konsumenta, czyli zrozumieć co jest ważne, co ma jaką wartość – jak ma wysoką wartość dla pracownika, to znaczy, że warto w to inwestować. Natomiast nie należy oczekiwać szybkich wyników.
Jakie są najbliższe konkretne plany firmy Ambra?
Usilnie pracujemy nad systemem ERP, czyli nowym systemem operacyjnym, który będzie przydatny dla całej grupy. Nie jest to łatwe, ponieważ mamy cały szereg różnych zindywidualizowanych i rozwiniętych funkcjonalności. Dwadzieścia lat pracy rozwojowej w bardzo różnych obszarach. Jest to jedno z największych wyzwań na najbliższe pół roku – dokończyć i dopiąć model samego konceptu ERP.
Dalsze plany to głównie rozwój. Cały czas pracujemy nad innowacjami, których mamy więcej niż organizacja jest w stanie przetrawić. We wdrożeniach rynkowych nowości jesteśmy przy tym dosyć przyziemni i ostrożni, nie eskalujemy naszych projektów. Raczej wspieramy ich organiczny wzrost w konsumencie.
Największą wizją jest dla nas jednak idea wina z tysiąca owoców pod nazwą Winiarni Zamojskiej. Wino jakie zna, ceni i kocha świat stworzyli ludzie w ciągu czterech tysięcy lat opierając się na tylko jednym owocu. Jakie zatem bogactwo i skala winiarskiego potencjału drzemie w całej różnorodności owoców, chociażby tych wokół na , które mamy chociażby na Roztoczu. Każdy może sobie zdroworozsądkowo, nawet nie znając tego fachu, wyobrazić, jaki potencjał rozwoju niesie z sobą ta myśl.
Pracujemy piąty rok, testujemy kolejne zbiory, kolejne owoce, mamy na koncie kolejne odkrycia technik winifikacji. Możemy czerpać przy tym pełną garścią w wszelkich doświadczeń i technik światowego winiarstwa gronowego. Można chyba powiedzieć, że jesteśmy takim jednym wielkim światowym eksperymentem, ponieważ sądzę, że nikt nie potraktował zagadnienia wina z owoców w taki sposób jak my. Jest to chyba nasz najbardziej fascynujący projekt, ponieważ on sięga samego DNA winiarstwa a zarazem stawia tradycyjnemu winiarstwu wyzwanie.
Dziękujemy za rozmowę.
Wojciech Szeląg
Michał Siwek
tagi: Ambra , wino , alkohole , rynek spożywczy , sprzedaż , handel , konsument , FMCG , hurt , detal , produkty spożywcze , nowości , przemysł spożywczy , sieci handlowe , sklepy spożywcze ,
W listopadzie 2024 r. całkowita wartość sprzedaży w...
ALDI kontynuuje dynamiczną ekspansję na polskim rynku...
Najwięcej konsumentów chce kupić podarunki dla 4-5 osób –...
Przedsiębiorcy domagają się konsultowania nowych przepisów...
Może objąć technologie pochłaniania CO2...
Zrównoważona produkcja i zabezpieczenie żywności dla...
Prognozy na najbliższe miesiące są zróżnicowane, a...
Już ponad 38% dorosłych Polaków słyszało o tym, że ktoś...